Przypomnijmy – rząd przyjął Narodowy Program Mieszkaniowy. Ma on się składać z trzech głównych elementów: budowy tanich mieszkań na wynajem, wsparcia budownictwa społecznego i komunalnego oraz programu oszczędzania na cele mieszkaniowe.

Całość ma docelowo do 2030 roku wyrównać braki mieszkaniowe na polskim rynku i dociągnąć nasz kraj do średniej unijnej, gdzie na 1000 mieszkańców przypada ponad 430 mieszkań. U nas jest to 360. W tym celu główną część państwowych planów zajmuje tanie budownictwo. Tanie tzn. z kosztami wynoszącymi nie więcej niż 2000 – 3000 zł/ mkw., a wszystko dzięki obniżonym kosztom gruntów. Te mają pochodzić głównie od samorządów i agencji państwowych.

W założeniach czynsze tych mieszkań mają być rzeczywiście bardzo konkurencyjne, w przedziale 10 – 20 zł, chyba że najemca będzie zainteresowany dojściem do własności (w perspektywie 30 lat) – wtedy czynsz wzrośnie o 20 proc. a stawki wyniosą od 12 do 24 zł za metr kwadratowy miesięcznie.

Drugi filar załatania niedoboru mieszkaniowego to wsparcie budownictwa czynszowego i spółdzielczego. Czynsze w takich lokalach, budowanych z państwową pomocą, mają być nie wyższe niż 4 – 5 proc. wartości odtworzeniowej. Oznaczałoby to np. że w Warszawie przy obecnym wskaźniku, czynsz za takie mieszkanie spółdzielcze czy komunalne wyniósłby nie więcej niż 300 zł.

Te dwa pomysły, a zwłaszcza koncepcja budowy tanich mieszkań pod wynajem od państwa – budzą najwięcej emocji, warto jednak przyjrzeć się również trzeciemu filarowi programu, czyli wsparciu oszczędzania na cele mieszkaniowe.
Ma ono się odbywać poprzez specjalne subkonta w bankach – Indywidualne Konta Mieszkaniowe. Dla tych, którzy będą oszczędzać wytrwale, państwo dopłaci premię. Na razie dokładnie nie wiemy, jakie będą zasady jej przyznawania ani wysokość. Z zapowiedzi strony rządowej wynika, że kwota będzie uzależniona m.in. od liczby osób w rodzinie. Premia ma być natomiast zwolniona z podatku dochodowego od zysków kapitałowych. Pieniądze mają być spożytkowane na cele mieszkaniowe (jeśli nie, dopłata będzie musiała być zwrócona), ale zakres możliwości ich wykorzystania jest szeroki – w grę wchodzi więc nie tylko kupno, czy wkład własny ale też np. remont mieszkania, budowa domu itp.
Z zapowiedzi przedstawicieli ministerstwa budownictwa wynika, że może być to 5 proc. od kwoty oszczędności do maksymalnej wysokości 8 tys. zł rocznie. Oszczędzający musiałby odkładać przynajmniej przez 5 lat. Oznaczałoby to, że w sumie po 5 latach cała państwowa premia wyniosłaby maksymalnie do 2000 zł. Do tego dochodzi jeszcze oczywiście bankowe oprocentowanie subkonta.

 



Czy państwowe 2000 zł po 5 latach może istotnie poprawić sytuację obywateli na rynku mieszkaniowym? Oczywiście nie – kwota ta nie powala swoją wysokością, jednak porównanie oferty rządowej z aktualną ofertą lokat bankowych każe stwierdzić, że jest ona atrakcyjna, co może sprawić, że konta IKM będą cieszyć się sporą popularnością.
Obecnie właściwie niemożliwe jest uzyskanie efektywnego 5 proc. oprocentowania lokaty rocznej w bankach. Przeciętna efektywna wysokość odsetek w przypadku lokaty długoterminowej (z uwzględnieniem kapitalizacji) wynosi aktualnie nie więcej niż 2,5 proc. rocznie.

Na tym tle procenty proponowane przez państwo wypadają całkiem nieźle. Wydaje się więc, że oferta będzie miała swoich odbiorców, zwłaszcza że z roku na rok rosną wymogi dotyczące wkładu własnego kredytów. Od stycznia będzie to już docelowe 20 proc. wartości nieruchomości. W miastach takich jak Wrocław, Kraków, Gdańsk będzie to oznaczało konieczność wyłożenia z własnej kieszeni około 55 tys. zł, w Warszawie będzie to ponad 70 tys. Takie pieniądze mogą okazać się kwotą zaporową dla wielu potencjalnych klientów. Co prawda większość banków akceptuje niższy wkład pod warunkiem wykupienia dodatkowego ubezpieczenia lub przedstawienia zabezpieczenia, ale wiąże się to po prostu z wyższymi kosztami kredytów.

Marcin Moneta
Dział Analiz WGN